wtorek, 13 października 2015

Wilkołak

Ten post poświęcę jak nazwa wskazuje wilkołakowi. Tym typem postów zastąpię "leksykony" bo w każdym będę skupiał się tylko na jednym demonie - adekwatnie do tych które pojawiły się jak na razie w opowiadaniu. Na pierwszy ogień idzie Wilkołak!

Wilkołaki zapewne nie szczególnie kojarzą wam się z mitologią słowiańską, a bardziej z barwnymi przystojniakami z amerykańskich serii o całuśno-łzawej fabule. Ale potwory te - podobnie z resztą jak wampiry - korzenie mają w mitologii słowiańskiej właśnie, choć pierwsze wilkołactwo różniło się od takiego jakie pojmujemy dzisiaj. Wszystkie informacje które tu podaję nie są - niestety - stu procentowo  wiernym oddaniem wierzeń Słowian, oraz są uporządkowanymi informacjami z licznych źródeł, lecz mam nadzieję że wam się spodoba. Także ostrzegam, że wszystkie informacje podane dalej w tekście są właściwe według mnie, nie koniecznie według poglądów innych. Zaczniemy od sposobów na stanie się wilkołakiem. 



Są oczywiście różne rodzaje wilkołactwa. Pierwszym które omówię jest wilkołactwo wrodzone. Oznacza to, że po prostu urodziłeś się wilkołakiem. Wilkołak jest zapewne jednym z ziemskich potomków Chorsa - boga księżycowej tarczy, dlatego też wilkołaki czują do niego mocny pociąg, on także dodaje im sił. Prawdopodobnie też z powodu srebrnego koloru tego ciała niebieskiego wilkołaki czują respekt do srebra, ma ono także dla nich lecznicze właściwości. Ale tylko dla urodzonych wilkołaków! Urodzony wilkołak może przybierać trzy postaci:
                   
                    - postać ludzka - w tej postaci bardzo trudno wilkołaka rozpoznać. Jedyne czym odróżnia się od zwykłych ludzi, to niechęć do światła słonecznego - nie do dnia, a do promieni słońca! - i lubowanie się w widoku księżyca. Można też zauważyć, choć jest to bardzo trudne jego zdolność do ukazywania się ludziom, w szczególności pannom, jako mężczyzna o niesamowitej przystojności. Dla ludzi nie dotkniętych jego urokiem wygląda jak niepospolitej urody człowiek. Potrafi także oswajać i władać nad wilkami. Im częściej przeistaczał się dwie kolejne postaci tym łatwiej go zauważyć. 

                     - postać pół ludzka - w tej postaci ma wygląd niesamowicie umięśnionego stwora o humanoidalnej postawie głowie i futrze wilka, zazwyczaj wysokości koło dwóch metrów. Klatka piersiowa i brzuch pozbawione są owłosienia, ale skóra jest tam szara i twarda. Na reszcie ciała występuje gęste, natłuszczone i splątane. 

                     - postać wilcza - w tej postaci wygląda jak wilk o nieco większych rozmiarach, a jedyne czym można odróżnić go od tych zwierząt to ludzkie oczy. Zazwyczaj w tej postaci przewodzi stadom wilków. 




Drugim rodzajem wilkołactwa jest Wilkołactwo Sztuczne. W tym przypadku w wilkołaka zamienia się z postaci człowieka. Przemiana jest bolesna i możliwa tylko w świetle księżyca. Srebro działa zabójczość na ten typ wilkołaków. Ten rodzaj wilkołactwa jest zakazany. 

                    - przemiana za pomocą maści - maść zazwyczaj sporządzana jest z pazurów bądź kłów i szczególnych rodzajów ziół. Aby się przemienić należy nasmarować się maścią przy świetle księżyca. Po bolesnej przemianie przyjmuje się wtedy postać pół ludzką. 

                    - przemiana za pomocą skóry - do tego typu przemiany potrzebny jest płaszcz ze skóry wilka bądź wilkołaka. Oczywiście samo posiadanie płaszcza nie przemienia cię, choć - w przypadku skóry wilkołaka - jest wspaniałą zbroją, oraz wspomaga szał bojowy i przypływy adrenaliny podczas walki. Aby przemienić się za pomocą skóry, należy wykonać także bolesny rytuał, po którym przyjmuje się postać wilczą. 

W wypadku zastosowania obu typu przemian do postaci ludzkiej wraca się o świcie.


Trzeci typ wilkołactwa to Wilkołactwo Wymuszone, czyli uzyskane poprzez rzucony na ciebie urok, bądź ukąszenia przez wilkołaka. W tym wypadku zachowujesz się jak wilkołak urodzony, z tą różnicą że przemieniasz się każdej księżycowej nocy w procesie bolesnej przemiany i z każdą nocą zatracasz cechy ludzkie stając się coraz bardziej wilkiem. 



Teraz czas na sposoby walki z wilkołakami i ochrony przed nimi. 

                    - sposoby walki - walka z wilkołakiem jest bardzo trudna i tylko najlepsi potrafią zgromić ten typ potwora. W żadnym wypadku - jak często blednie się postępuje - nie należy walczyć z nimi z pochodnią w ręku ani bronią wykonaną ze srebra. Broń ze srebra można stosować przeciwko wilkołakom sztucznym i wymuszonym. A pochodnią bądź inne źródło światła bardziej oślepia ciebie niż wyrządza szkodę wilkołakowi. Ognia można użyć w wypadku dobrze zaplanowanego polowania, aby podpalić tłuszcz pokrywający włosy wilkołaka. Najlepiej walczyć bronią długodystansową, taką jak włócznie bądź piki, chodź wilkołak z łatwością może je złamać, więc alternatywą jest masywny miecz lub łuk. Wałcz bez użycia zbroi a najlepiej bez tarczy. Wywoła to szacunek lub strach u potwora i będzie słabszy w walce, zbroję i tarcze są dla niego oznaką tchórzostwa, którym pogardza. Jeśli włączysz z wilkołakiem podczas polowania, warto przygotować się wcześniej a najlepiej spędzić nieco czasu w lesie i nosić na sobie silny zapach tojadu, którego wilkołak się boi a wywary bądź maści z tej rośliny są dla niego śmiertelne. Walcz w bezksiężycowe noce, bądź podczas dnia. Walcz samotnie. Walcz odważnie. 

                    - ochrona - chronić przed wilkołakiem można się za pomocą tojadu w różnych postaciach, stawianie przed domem lub noszenie ze sobą lamp odpalonych od słońca, lub spryskanie domu krwią wilka. Noszenie amuletów też może nieco pomóc. Nawet jeśli ochroniłeś się tym wszystkim - módl się. 

wtorek, 6 października 2015

Po wakacjach... Chmurnicy powracają - czyli Rozdział 3

Po wakacyjnej przerwie kolejny rozdział o przygodach Jacka już dziś!
Życzę miłego czytania, śmiechu i tego, abyście z wytęsknieniem wyczekiwali kolejnego posta na moim blogu. 
Pozdrawiam


Kiedy drzwi zamknęły się za mną mogłem dokładniej przyjrzeć się pomieszczeniu. Miało z piętnaście metrów długości, a szerokości określi nie mogłem, palenisko stojące na środku oświetlało tylko niewielki obszar. Zamiast podłogi było klepisko z mocno ubitej ziemi. Środkową część pomieszczenia wydzielały wypolerowane drewniane kolumny, wznoszące się na niecałe trzy metry i tworzące ścieżkę prowadzącą przez całą długość od drzwi do biurka. Biurko wyglądało zupełnie nowocześnie, nie wspominając o wtopionym w blat dotykowym ekranie ciekłokrystalicznym, rzucającym błękitnawą łunę na mężczyznę siedzącego za biurkiem.
            Poczułem lekkie popchnięcie w plecy. Karolina stojąca za mną pokazała podbródkiem, że mam się ruszyć. Powoli przebywałem korytarz, odkrywając po paru krokach przyczynę ciemności za kolumnami. Pomiędzy każdymi dwoma znajdował się ekran, wyglądający jak zmniejszony ekran z kina. Po 15 z każdej strony korytarza i jeden – którego zauważyłem dopiero po chwili – większy od innych znajdujący się za biurkiem Wojmira. Spojrzałem w górę. Zajęło mi dłuższą chwilę zlokalizowanie rzutników sprytnie ukrytych na suficie. W sumie trzydzieści jeden. Liczba nie wydawała mi się za szczególna. Ruszyłem dalej, aż stanąłem jakiś metr od biurka mężczyzny o przydługim tytule.
            Wychyliłem się delikatnie i spojrzałem na ekran wtopiony w biurko. To, co na nim zobaczyłem wywołało u mnie duże zdziwienie. Była to wyjątkowo odmóżdżającą i śmieszna gra Dumb Ways to Die. Przydługi Tytuł zawzięcie palcował po ekranie. Po kolejnej śmierci jego bohatera ekran wyświetlił mrygające pastelowymi kolorkami menu z informacją o wyniku. Który z resztą był dość imponujący, szczególnie jak na bossa siedzącego na krzaku.
            Chciałem powiedzieć coś, żeby zwrócił na mnie uwagę, ale w momencie, kiedy otwierałem już usta w wyżej wspomnianym celu, on jakby czytając w moich myślach, zgasił ekran, wstał i zlustrował mnie wzrokiem. Miał wąską twarz, głęboko osadzone oczy i wydatne kości policzkowe. Nos wyglądał na parokrotnie złamany. Włosy miał jasne a policzki pokrywały dopiero tylko zaczątki zarostu. Mężczyzna wyglądał na jakieś dwadzieścia parę, był wysoki, szeroki w barach, wąski w biodrach, a przekrój bicepsa miał chyba większy od mojej talii. Był naprawdę nieźle przypakowany.
Ale najbardziej zwrócił moją uwagę jego strój. Oprócz szarawarów, butów – które z tego co mi się wydawało, słusznie z resztą, nazywały się onuce – i tuniki jego na jego szerokich ramionach zwisał kudłaty płaszcz czyniąc z niego postać jeszcze bardziej barczystą. Jak się domyślałem był to płaszcz sporządzony ze skóry Wilkołaka. Ale wydawało mi się to niedorzeczne. Na jego szyi na rzemieniu wisiały trzy kły.
Wyciągnął do mnie znaczoną odciskami dłoń, a kiedy ją ściskałem, miałem wrażenie jakby ktoś zgniatał mi rękę metalowymi szczypcami.
            - Witaj. Jestem Wojmir. Możesz zwracać się do mnie bez tych fanfarycznych tytułów. – Uśmiechnął się – Fanfarycznych... Podoba mi się to słowo. A ty jesteś?
Tu zawiesił głos, a ja dopiero po chwili wypełniłem słowami zalegającą ciszę, gdyż byłem zajęty dość intensywnym masowaniem dłoni.
            - Eeeee... Jacek jestem. Miło mi – odwzajemniłem niemrawo jego uśmiech. – Czy mógłbym się dowiedzieć, co tak właściwie tu robię? – Zapytałem – Bo trochę nie ogarniam sytuacji...
Popatrzył na mnie figlarnym spojrzeniem i odpowiedział:
            - Jasne, bro. Wyimaginuj sobie ziom, że dropnęło cię na naszej dzielni, na spownie tuż przy bossie z setnym levlem a ty nabiłeś na nim kila nie wzywając pomp mastera, wiec normalnie respekt bro, pełen szacun. Akurat jeden z naszego teamu eksplorował po nearbayu i jak mu trzepłeś levelupem po ekranie to od razu przyjumpił i cię zgarnął żeby ci dać potkę i zregenerować healtha. – W tym momencie nie wytrzymał i zaśmiał się zdrowo, odchylając głowę w tył i łapiąc się pod boki. – Przepraszam, zawsze chciałem sprawdzić jak idzie mi posługiwanie się językiem dzisiejszej młodzieży. Wyszło mi?
            - No... – Zająknąłem się nie chcąc obrazić tego człowieka (który miał z resztą wspaniałe poczucie humoru) ale kiedy spojrzałem na jego radosną twarz stwierdziłem, że on na pewno nie przyjmie krytyki, bądź niepochlebnego słowa jako obrazy – Nie do końca był to perfekcyjny slang, był, można powiedzieć, trochę przesadzony, ale na pewno w jakimś fanatycznym środowisku zatwardziałych niszczycieli wspaniałej mowy Polskiej zostałby Pan wspaniale zrozumiany.
            - Pan? – Żachnął się – Jaki Pan? Wyglądam aż tak staro? Przejdźmy na „Ty” albo po prostu mów mi Wojmir. A teraz zapewne chciałbyś dowiedzieć się zapewne, w jaką się kabałę zaplątałeś, co? – Moje kiwnięcie głową chyba w zupełności wystarczyło mu za potwierdzenie. – No, więc zanim zaczniemy... Eeeee... Siadaj, proszę. Wybacz moją niegościnność. – Wskazał niedbałym ruchem ręki krzesło, którego wcześniej nie zauważyłem. Uplecione ze słomy siedzisko miło ugięło się pod moim ciężarem.
-       No, więc... – Wojmir podjął po chwili – Czy wiesz o nas cokolwiek?
-       O nas? – Zapytałem – Czyli o kim?
-       A więc jesteś Nieuświadomionym... No dobrze. Usadów się wygodnie, bo mam ci
dużo do opowiedzenia. – Powiedział Wojmir. Zawiesił na chwilę głos, lecz kiedy znowu zaczął mówi nie miał skończyć za szybko - No cóż, chyba musimy zacząć od samego początku historii naszego zakonu, abyś w pełni zrozumiał istotę sytuacji. Same początki są bardzo mgliste i nie odkryte. Jest to raczej oczywiste, jeśli wziąć pod uwagę, że Pierwszy Chmurnik urodził się na długo przed panowaniem Mieszka Pierwszego. Wiemy tylko, że nazywał się Wojmir, co oznacza wojownika, czy też tego, który wojuje za pokój. Dokładny przekład tego imienia nie jest ci na razie potrzebny...
            - Przepraszam – Przerwałem mu – Ale nie rozumiem jak wysłuchiwanie historii waszego... Zakonu, czy jak to tam nazywasz... W każdym razie jak wysłuchanie tej historii ma rozjaśnić mi moją obecną sytuację?
            - Wysłuchaj mojej opowieści do końca a gwarantuję ci, że pojmiesz wszystko. Tylko proszę nie przerywaj mi więcej, dobrze? Na czym to ja... Ach tak! Jak już mówiłem Pierwszy Chmurnik nazywał się Wojmir. Z dumą noszę takie samo jak on imię. W czasach, kiedy żył nad ziemiami Słowian niepodzielnie rządzili słowiańscy bogowie, a po świecie szlajało się ich szkaradne potomstwo, demony i potwory. Każdy człowiek radził sobie sam, każda rodzina, co dzień narażona była na śmierć z każdej strony. Wkroczyłeś nie do tego lasu? – Nie żyjesz. Krzywo spojrzałeś na starszą kobietę? – Mogła być ostatnią rzeczą, na jaką patrzyłeś. Coś mogło cię zabić za wdepnięcie w kałużę, którą uznało za swoja własność.
            Wojmir był pierwszy, który się temu przeciwstawił. Oczywiście, każdy walczył i zawierał ugody z demonami, ale dbając tylko o własny interes. A on zaczął robić to na większą skalę. Nie wiemy, od czego to się zaczęło, chociaż wiemy, że początkowo chmurnikami nazywano ludzi walczących z Płanetnikami. Płanetnik jest typem powietrznego demona, ale nie o tym teraz. Nie wiemy też jak to się stało, że Wojmir pociągnął za sobą rzesze ludzi. Pierwsza rzetelna informacja, jaką mamy, sięga dopiero roku 966.
            Podania, jakie zebrał i opisał Raduł – największy kronikarz naszego bractwa – udostępniają nam wiedzę o, bitwie która się wtedy rozegrała. Szeregi Chmurników pod przewodnictwem sędziwego już Wojmira starły się z Słowiańskimi bogami, odnosząc wielkie zwycięstwo. Umiejscowienie tej bitwy w historii nie jest przypadkowe. Starcie miało miejsce dokładnie tego dnia, kiedy Chrzest Polski, który był zwieńczeniem procesu ewangelizacji Polskich ziem. Cały ten proces osłabił znacznie bogów Słowian, a po Bitwie Chrzcielnej – jak ją nazywamy – wygnani zostali z tego świata. Nie wiadomo, na czym dokładnie to polegało, po prostu przestano w nich wierzyć. Wierzyli w nich tylko nieliczni, co bardziej zagorzali wyznawcy, nie chcący przyjąć chrześcijańskiej prawdy. Jednak na ziemi pozostało ich plugawe potomstwo, zwane przez słowian demonami.
            Po tym wydarzeniu następuje długi okres w naszej historii, o którym nie będę zbyt długo mówić, gdyż jedyne, co wtedy robiliśmy ograniczało się do wybijania pleniącej się zarazy demonów, formowania zakonu i stopniowego utajniania całej działalności. Ludzie przestali zauważać demony, a demony przestały tak otwarcie nękać zwykłych ludzi. Aż do roku 1474.
W roku tym, znamiennym w całej Europie ,gdy słońce grzało niemiłosiernie a ani kropla deszczu nie spadała z nieba, z przyczyny prawdziwej natury komety krążącej po Polskim nieboskłonie. Owo ciało niebieskie było statkiem Swarożyca, boga słonecznego żaru, syna Swaroga, boga nieba. Następstwem tego była straszliwa susza oblekająca całą Polskę. Dymiły od ognia bory, zarośla i pokryte lasem wzgórza. Nie było sposobu aby ugasić płomień wcześniej, niż ogień pożarł korzenie drzew. Zwierzęta skubały trawę z piachem, w wyniku czego muł wypełniał im żołądek. To był właśnie rok Swarożyca, pod koniec którego odesłał swój rydwan a sam wraz z żoną i dziećmi zszedł na ziemię.
Niestety po upływie paru dni na niebie znów pojawiła się kometa. Tym razem na niej przylecieli Perepłut, bóg wód i Weles, bóg śmierci wraz z żonami i potomstwem, a razem z nimi siedzieli tez ich bracia a między nimi Pochwist, bóg wiatrów z żoną i potomstwem. zrzeszali posłuszne sobie demony i zanosili nieszczęście na świecie. W roku tym całym krajem wstrząsały powodzie, straszliwe wichury i tysiące chorób. Wody występowały z brzegów jezior i rzek z taką gwałtownością, że tafla wody w szczytowym momencie powodzie ukryła pod sobą całą Wielkopolskę i Mazury. Wiatry były tak potężne, że różne miasta zrównane zostały z ziemią. Przetrzebienie w ludności było jednym z największych znanych nam na przestrzeni dziejów. Nie zostało jednak uznane za epidemię, ani w ogóle zanotowane w oficjalnej historii dostępnej poza naszym zakonem. Zapewne z powodu różnorodności chorób atakujących wtedy ludność i obszarów, na jakich atakowały. Śmierć zebrała wtedy obfite żniwo zarówno wśród ludzi, jak i u zwierząt. Taki był Rok Trojga.
Wtedy, na początku trzeciego roku kometa przemierzała nieboskłon po raz ostatni. Tym razem na jej pokład wszedł Perun – bóg burzy ze swą żoną i potomstwem, które władały pogodą. Przez całą Polskę przechodziły wtedy burze, gradobicia i deszcze. Srogie mrozy przenikały się z wilgotnym, ciężkim powietrzem i suszami. Ludzie na przemian dręczeni byli przez nadmierną wilgoć, skwar, i zimno. Po roku bogowie zeszli na ziemię i kometa nie pojawiła się więcej na niebie.
Po tych trzech latach nasz zakon podupadł. Ba, podupadł. Można powiedzieć, że zniknął niemal całkowicie. W perspektywie dzisiejszych dni wyszło to na dobre, bo dzięki temu zeszliśmy do podziemia i nikt o nas dzisiaj nie wie. Ale wtedy pozostałym z Chmurników wydawało się to straszne. Bo zostało ich tylko pięciu. – W tym momencie nie wytrzymałem i musiałem przerwać niesamowicie długą opowieść Wojmirowi.
- Przepraszam bardzo – Spojrzał na mnie jak wyrwany z letargu, z lekkim zaskoczeniem i naganą – Ale musimy sobie coś wyjaśnić. Nie mogę uwierzyć w niemalże nic z twojej historii, Wojmirze, a to z tego prostego powodu, że jestem chrześcijaninem, a ty próbujesz mi wmówić istnienie innych bogów.
- Jacku... – Wojmir westchnął przeciągle – wielu z nas jest chreścijaninami. Ja sam do nich należę! Musisz zrozumieć, że nie uważamy za bogów tego, co za bogów uważali Słowianie. Dla nas są to kolejne sługi szatana i pomioty piekieł, które zaćmiły Słowianom oczy i tak samo próbują zaćmić je nam!
- W takim razie... – Wciąż jeszcze wahałem się w ocenie tego, co mi przekazywał – powiedz mi, czemu pośród owych bogów znajdują się tacy o pozytywnym usposobieniu?
- Rozumiem, o co ci chodzi – Uśmiechnął się – w dzisiejszych czasach zło nie kryje się już tak bardzo jak kiedyś. Szatan stał się zuchwały, bo dziś już ludzie nie boją się jego prawdziwej twarzy. Kiedyś się krył. Oferował rzekomą pomoc i udawał przyjaciela. Ludzie w to wierzyli. Jeden tylko bóg ze Słowiańskiego panteonu jest dobry. A mianowicie rod, bóg stwórca, który jest odpowiednikiem naszego Boga. Czy pojmujesz teraz?
-       Tak – Odpowiedziałem – kontynuuj swoją opowieść, proszę.
-       Dobrze – Odetchnął – o czym to ja... A, o Pierwszych Pięciu! Tak jak mówiłem
Chmurników zostało pięciu. Było to pięciu najwybitniejszych zabójców demonów, o przyjętych imionach tożsamych z nazwami pięciu demonów – zrobili to chyba dla zgrywy... Chłopaki Barstuk, Borowy, Wodnik, Uboży i jedna dziewczyna, Południca. Oni odnowili zakon, założyli akademię i zaczęli szkolić kolejnych adeptów. Od tego czasu funkcjonujemy tak jak oni to robili. Dzielimy się na pięć Klanów, każdy pochodzący od jednego z Pięciu. Adeptami automatycznie są potomkowie Pierwszych Chmurników, ale część z nas jest podobnymi do ciebie. Są to Nieuświadomieni zaatakowani przez demona. Jeśli uda się ich uratować wcielamy ich do zakonu lub bierzemy w opiekę, jeśli nie chcą stać się Chmurnikami. Niestety nie możemy pozwolić ci wrócić do starego życia, bo po pierwsze byłbyś narażony na dalsze ataki demonów, gdyż już cię uświadomiliśmy o prawdzie. A po drugie, ktoś nieodpowiedni mógłby się o nas dowiedzieć. Jaką ty wybierasz drogę? – Pytanie zawisło w powietrzu.
            Myśli kotłowały się w mojej głowie i nie potrafiłem udzielić na nie odpowiedzi.
            - Jeśli zdecydujesz zostać pośród nas wyszkolimy cię odpowiednio i będziemy traktować jak swojego. – Powiedział Wojmir. Rozejrzałem się dookoła siebie. Zamknąłem oczy i odetchnąłem głęboko. Kiedy je otworzyłem byłem pewien co muszę powiedzieć

            - Chcę zostać Chmurnikiem.

czwartek, 11 czerwca 2015

Mit o stworzeniu człowieka

Zanim dojdę do treści mitu, chcę powiedzieć dwie rzeczy: 
Od dziś będę zamieszczał posty na zasadzie ile-wyjdzie-ale-conajmniej-jeden-tygodniowo.
I uwaga, mit zawiera treści skrajnie głupie i bezsensowne. Po przeczytaniu mitu, upewnij się, że wciąż jesteś w swojej, niealternatywnej rzeczywistości.
Enjoy!

Kiedy ziemia została już stworzona i rozpoczął się proces inkubacyjny bóstw, bożyszcz, bożyszczyń i bogów (w sumie niektórzy nie wiadomo skąd się wzięli. Ale kogoś to obchodzi? Nie? Nie.) w każdym razie jednym z bogów był Perun. Taki Zeus w wersji słowiańskiej. W każdym razie pewnego upalnego dnia słońce nieźle grzało w dyńkę, więc Perun postanowił się wykąpać (tak, drogi czytelniku, bogowie posiadają szczątkowe umiejętności dysponowania myśleniem logicznym) ładnie, kurtularnie, bezproblemowo ustawił sobie parawnik i się popluskał. Uwaga, w tym momencie mit przestaje być logiczny. I jak tak się kąpał, po chwili spocił się (No, jak sie kąpię, też po minucie czuje się jak po triathlonie) więc chwycił wiesieć... Wiechuś... Nie... Wiecheć! Chyba jakoś tak. No kępkę. Więc chwycił tą... wiecheć słomy i wytarł sie. Wow. Tysiąc punktów za zaradność. Ale wredne wandaliszczydło, jak już się wytarł, to co z... (Wiecheciem? Jak to sie odmienia?) no z kępką? Sru o ziemię! A jak, przyjdzie wróżka i posprząta! 
Wtedy właśnie na plan wszedł stary Weles. Kiedy Perun okrywał swe ciało okryciem (wiem, jak debilnie to brzmi, ale buduję napięcie, OK?!) Weles używając swej mocy stwórczej ukształtował z wiechci człeka. Wtedy Słowian-Zeus wrócił i powiedział pewnie coś w stylu:
- tużli zaćżli byłażli mojażli wiechciażli, ażli tyżli ułożyłżli zżli niejżli jakiąśżli kukłężli! Cożliś uczyniłżli?
No i sie pokłócili, do kogo ludź ma należeć. I tak się pokłócili, że w końcu Perun szczelił Welesa przez papę piorunem. Skutek był taki, że Weles spadł pod ziemię, a Peruna wyeksmitowało na Marsa. Zastanawia mnie tylko, jak do podziemi i do nieba dostali się inni bogowie? Może jak Perun i Weles mieli solówę ustawili się dookoła i chwycili niezamieżony autostop? Nie wiem...

Jest jeszcze druga wersja mitu, ale badacze uważają, że ta wersja powstała przez naleciałości chrześcijańskie. Ta wersja jest przynajmniej logiczna. W wersji parachrześcijańskiej bogowie byli tylko dwaj - nasi starzy towarzysze Weles i Swaróg. Swaróg zrobił z gliny dwóch ludzi i dał im umysły, a potem, kiedy Twarożek odpoczywał, Weles podszedł, pogmerał w ludzikach tu i tam, i tak stworzył głód, wydalanie i płciwość. Wredny on. Widać, że Słowianie przed uchrześcijanieniem byli tępakami do potęgi... 

wtorek, 2 czerwca 2015

Leksykon 2

Chmurnicy - według mitologii słowiańskiej byli to pół ludzie pół demony walczący ze złymi płanetnikami. Na potrzeby historii zwiększyłem ich rolę do organizację zwalczającą wszelkie rodzaje demonów.
 
Giezło - długie, przypomianjące szlafrok lub suknię ubranie starosłowiańskie, noszone zarówno przez chłopów jak i zamożniejsze osobistości. Gorzowa damskie i męskie różniły się od siebie. Ubiór damski posiadał szerszy dekolt, męski zaś miał węższy otwór na głowę, rozciętą do wysokości mostka z przodu

Kaptury - Osobna część ubioru, okrywająca ramiona i głowę

Konopielki - żeńskie demony, opiekunki lnu i konopi oraz warzyw

Nawii - jedna z trzech krain z mitologii słowiańskiej. Kraina umarłych zamieszkaną przez Nawki -dusze zmarłych

Onuce - buty, robione ze specyficznie związanego pasu materiału. Wspaniałe zastępują też skarpetki. 

Płanetnicy - złe demony, coś na krztałt smoków, kierują chmurami i powodują niepogodę. Potomstwo Strzyboga, znienawidzone przez Swarożyca

Swarożyc - bóg żywiołu powierza

Swarożyc - bóg słońca, syn Swaroga.

Swaróg - bóg nieba, boski kowal. Główny bóg rządzący przyrodą i społeczeństwem, stworzył on prawo. Jeden z trzech pierwszych bogów

Strzyga - żeński demon nocny duszący ludzi i żywiących się ich krwią. Według wierzeń starosłowiańskich strzygą zostawał się na dwa sposoby - przez klątwę, lub przez samoczynne wykonanie się z grobu. Dlatego zmarłych zakopywano twarzą do dołu.

Spodnie - tu o wyglądzie dużo mówić nie muszę :) Były drugim po gieźle najczęściej noszonych strojem. Drugim - bo co biedniejsi chłopi, kobiety (najczęsćiej) i dzieci, a także całe społeczeństwo w okresie letnim chadzało bez portek

Szarawary - rodzaj spodni. Szarawary były szerokie, zwężające się na dole, poprzez związanie rzemieniami.

Tuniki - odkrycie noszone na gieźle. Było ciepłe i najczęściej uszyte z wełny. Zwracając uwagę na kształt i krój można porównać je do kurtek. Otwór na głowę był podobnie zrobiony jak w męskiej tunikę, z tą różnicą, że tu zamiast rozciętą wycięty jest szeroki pas materiału.

Wilkołak - Czarownicy posiadający umiejętność zmiany w wilki. Mogą tego dokonać jedynie przy pełni księżyca

sobota, 30 maja 2015

Rozdział 2


Znajdowałem się w szpitalnej sali. Znaczy się tak sądziłem. Leżałem płasko na macie, uplecionej chyba ze trzciny lub słomy. Dookoła na podłodze leżały maty, identyczne jak moja. Wszystko było nieskazitelnie białe, wręcz lśniące, strzelając po oczach tysiącami jasnych odblasków. Usiadłem powoli. Z niedowierzaniem taksowałem wzrokiem każdy cal sterylnego pomieszczenia, wciąż zachwycając się, że żyję. Zachwyt ten konkurował głęboko w zwojach mentalnych mego jestestwa z obawą powodowaną niemożnością ocenienia, gdzie się aktualnie znajduję.
            Miejsce było dziwne, bo lampy jarzeniowe i wykafelkowana podłoga pomieszczenia kontrastowały z tym, że na półkach ustawionych wzdłuż ścian stały słoiki i gliniane, przyciągające wzrok pozorną niedbałością i brakiem symetrii, pojemniki, wypełnione maściami i kremami różnego rodzaju z pewnością nie wpisującymi się w kanon dzisiejszych cudów medycyny. Dodatkowo z sufitu zwieszały się różne suszone liście, pomiędzy którymi rozpoznałem takie rośliny jak babkę, pokrzywę i rumianek, tuż obok worków lnianych wypełnionych proszkami.
            Dostrzegłem, iż pod plecionym ręcznie pledem jestem nagi, więc z irracjonalnym wstydem, ze względu na to, że w sali byłem sam, rozejrzałem się za czymś, czym mógłbym okryć swoje niezbyt atletyczne ciało. Po chwili spostrzegłem cos na kształt sukni o lniano – brązowych odcieniach rozłożonej na ziemi, spodni o podobnej fakturze, do wtóru z plecionym sznurem, wyglądającym, jak zrobiony z naturalnej wełny owczej. A tuż obok nich leżał rzemyk, związujący mały woreczek z białym proszkiem, oraz z dziwnym trójkątnym zębem przewleczonym tuż obok. Sznurek był na tyle długi, że mógłbym go zawiązać na szyi. Przyciągnąłem suknio podobny strój w moim kierunku, kiedy z jego wnętrza wypadła zapisana dziwnie wyglądającym pismem, przysparzającym mi trudności w odczytaniu treści, którą przekazuje.

            A treść wiadomości brzmiała następująco: „ To wszystko jest twoje. Ubierz się i wyjdź z sali.” No, więc zrobiłem, co wymienione powyżej. Czułem się nieco dziwnie, chodząc w lnianym szlafroku i workopodobnych spodniach. Odczuwałem pewien dyskomfort, wręcz zażenowanie, spowodowane stykaniem się nieprzyjemnego wnętrza ubrań, z miejscami, których nazwy i umiejscowienie przemilczę. Dodatkowo giezło – bo tak właśnie nazywała się część ubioru, która mnie okrywała – wisiało na mnie jak szmaty na strachu na wróble, czy też, jakby zdjęte ze starszego brata co najmniej.
Sięgnąłem po rzemyk z zawiązanym zębem i workiem i wtedy nagle wspomnienia uderzyły mnie ze zdwojoną siłą. Ten ząb, o rekinim kształcie, ząbkowany nieco na brzegach... To był ząb strzygi! Już biegiem dopadłem drzwi, omalże nie uszkadzając mego wątłego ciała poprzez zmniejszoną przyczepność na podłodze. Ślizgałem się jak w letnich oponach na lodzie.
             Wypadłem z trzaskiem przez drzwi. Rozejrzałem się po korytarzu, prowadzącym jakby w nieprzeniknioną dal w obie strony. Było ciemno, a jedyne światło dawała łuna ze szpitalnej sali, w której byłem. Ile tu już jestem? Parę godzin? Parę dni? Tygodnie? Wtedy zobaczyłem jakąś postać. Oparta nonszalancko o ścianę jakiś metr ode mnie i patrząca na przeciwległą ścianę.

            Miała na sobie nieskazitelnie białe giezło, wyglądające jeszcze bardziej jak suknia niż to, co miałem na sobie. Z kolorem odzienia kontrastowały jej czarne włosy. Miała skórę w kolorze pergaminu i oczy w kolorze... Ametystu. Jakby nie było to dość dziwne, na głowie miała gogle lotnicze. Była o głowę niższa ode mnie, chuda i wyglądała na trzynaście lat.
            - Eeeee... Cześć – powiedziałem, mimo iż wydawało mi się to w tym momencie niemal tak głupie, jak to, że jak byłem mały zjadłem kostkę czyszczącą do zmywarki. Dziewczyna nagłym ruchem oderwała się od ściany i zamrugała intensywnie.
            - O, widzę, że powróciłeś z Nawii! – Powiedziała wesołym głosem – Przepraszam, spałam.
-       Spałaś? Przecież miałaś otwarte oczy! – Zdziwiłem się
-       Potrafię spać z otwartymi oczami. Najczęściej właśnie na warcie.
Przez chwilę lustrowała mnie wzrokiem. Potem wyciągnęła do mnie dłoń.
            - Karolina jestem. Mów mi Kali. Za duże to giezło, co? Chodź za mną. – I ruszyła w głąb korytarza. Poruszała się dość dziwnie, jakby za każdym krokiem musiała powstrzymywać się od wyskoczenia wysoko w powietrze. Jak urzeczony obserwowałem jej stopy.
-       Jak długo tu jestem? – Zapytałem po chwili
-       Prawie trzy tygodnie, od kiedy znaleźliśmy cię na skraju śmierci przed naszą
siedzibą.
-       Naszą? Czyli kogo? I co są te Nawie?
-       Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. 
Szliśmy długo ciemnym korytarzem, a ja zastanawiałem się gdzie jestem, czy też, dokąd trafiłem. Po jakimś czasie prowadząca mnie dziewczyna zatrzymała się przy pozornie normalnym kawałku ściany.
-       Dalej musisz iść sam. – Powiedziała – moje siostry mnie nienawidzą
-       A... Zaraz, co? Gdzie? I jakie siostry?
Nie odpowiedziała, zamiast tego popychając mnie na ścianę. Przygotowałem się mentalnie na zderzenie z twardą powierzchnią. Ale zderzenie nie nastąpiło. Przeleciałem przez beton, jakby była to płachta materiału. Okazało się, że była. Z drugiej strony wyglądała jak lniana płachta.
            Padłem, dość niehonorowo na tylną część ciała, dokładnie pomiędzy pięć dziewczyn. Pokój był średnich rozmiarów, ale ponieważ zawalony był wszelkimi rodzajami materiałów, nici, igieł – o dziwo kościanych, wełen, grzebieni i tych wszystkich innych fikuśnych narządów rzekomo niezbędnych do szycia, jedyną wolną przestrzenią była mata, na której właśnie leżałem, otoczony tymi dziewczynami.
            Wszystkie miały białą skórę. Dwie z nich miały żółte oczy, jedna pomarańczowe, a pozostałe – szare. Włosy też miały w różnych kolorach. Jedna z żółtookich miała płowe, a druga, do wtóru z tą o pomarańczowych oczach złote. Trzy inne miały włosy czarne. Ich twarze miały tak dziwne rysy, iż nie dało się określić ich wieku. Raz wydawało się, że mają po trzynaście lat, zaraz, że cztery, a już chwilę potem, że czterdzieści. I wszystkie jak jeden wpatrywały się w moją twarz.
-       Kim... Kim jesteście? – Zapytałem
-       Jesteśmy Konopielki. – Odpowiedziały zgodnym chórem.
-       A... To dużo mówi – mruknąłem do siebie. Przez ich twarze przebiegł jakby wyraz
Rozbawienia
            - Jesteśmy opiekunkami lnu i konopi. To my nauczyliśmy ludzi szyć. A dziś szyjemy dla Chmurników
            - Aha... Zaraz, wszystkich ludzi? To ile wy macie lat? I kim są ci Chmurnicy? – Znów ten wyraz rozbawienia, jakby mówiły do małego dziecka. Wkurzające się to zaczęło robić.

            - Mamy więcej lat, niż mógłbyś podejrzewać. A reszty dowiesz się, kiedy nadejdzie czas. A teraz pozwól, że zrobimy to, co do nas należy.
-       Eeeee... Czyli?
Ale nie odpowiedziały. Podniosły mnie, zdjęły mi giezło i zaczęły mierzyć, ciąć, szyć, doszywać, splatać, podpinać i robić jeszcze tysiące zupełnie bezsensownych dla mnie czynności. Przy tym jakby nie ruszały się z miejsca. Po chwili zostałem uprzejmie wypchnięty za drzwi i pożegnany chóralnym „żegnaj”. Stałem nieco zszokowany naprzeciw Karoliny skąpanej w promieniach świtu, ubrany inaczej, wygodniej i ładniej niż przedtem. Ponieważ słońce już wzeszło, stwierdziłem, że musiałem tam być o wiele dłużej, niż myślałem
            Miałem na sobie jasnozielone giezło, obszyte ozdobną kolorową krajką. Moje nogi okrywały białe szarawary, a na stopach miałem szare onuce. W rękach dzierżyłem jeszcze cztery takie zestawy (w tym jeden uszyty z materiału o podwójnej grubości), oraz ciemnobrązową tunikę, płaszcz w tymże kolorze i beżowy kaptur.
            - I jak? – Zapytałem Karoliny – Wyglądam jeszcze na chociażby trochę normalnego?
Ona zaniosła się perlistym śmiechem.
-       Nie – odpowiedziała – wyglądasz jak starsza pani w szlafroku.
-       Dobra, teraz mam do ciebie parę pytań. Pierwsze, to naprawdę są twoje siostry?
-       Konopielki? Tak! Chociaż rok temu odłączyłam się od nich, porzucając igłę i nić,
Aby zwalczać zło tego świata w szeregach Chmurników. Dlatego mnie nienawidzą.
-       To ile ty masz lat?
-       Ponad trzy tysiące – odpowiedziała, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod
słońcem.
            - Coooo? Jak to? Najpierw atakuje mnie jakaś straszna potwora, która nie powinna wydostawać się poza podręcznik, trafiam... W miejsce w którym każą ubierać mi się jak na rekonstrukcji średniowiecznej, nic nie wiem, a teraz okazuje się, że trzynastolatka ma ponad trzy tysiące lat?
-       No. – Powiedziała tym samym tonem, co wcześniej – przyzwyczaj się.
I ruszyła dalej korytarzem. Przez chwilę patrzyłem na nią zdębiały. Nic nie rozumiałem. Przecież muszę się czegoś dowiedzieć! Dogoniłem Kali w paru skokach i złapałem ją za ramię.
            - Hej! Wyjaśnisz mi w końcu, co to są ci Chmurnicy, gdzie jestem i co tu tak w ogóle robię?!
            - To wszystko usłyszysz za tymi drzwiami. – Powiedziała, wskazując na stalowe drzwi, których wcześniej nie zauważyłem.
            - I tam... Wszystko mi wyjaśnicie? – Zapytałem spoglądając na nią z powątpiewaniem
            - Wszystko, co tylko będziesz chciał – Przez chwilę jeszcze wahałem się, wciąż trzymając ręce na ramionach Konopielki.
-       Dobrze – westchnąłem. Ona tylko pokiwała głowa i otworzyła drzwi, ukazujący
Salę o niespodziewanie dużych rozmiarach. Jej wnętrze pokrótce opisać można jako połączenie starosłowiańskiej chaty z nowoczesnymi komputerami, panelami dotykowymi i meblami z markowego salonu. Na drugim jej końcu, za dziwnie rzeźbionym stołem, na krześle obrośniętym krzewem czarnego bzu siedział pewien człowiek, którego jeszcze nie widziałem dość wyraźnie, aby go opisać.
-       Przed tobą najwyższy lektor Ósmego Pododdziału Sektora Pierwszego Akademii
Chmur, Wojmir trzydziesty czwarty, zabójca trzech wilkołaków.
            Czując nieokreślony respekt przed tym tytułem wkroczyłem do wnętrza.