Po wakacyjnej przerwie kolejny rozdział o przygodach Jacka już dziś!
Życzę miłego czytania, śmiechu i tego, abyście z wytęsknieniem wyczekiwali kolejnego posta na moim blogu.
Pozdrawiam
Kiedy drzwi zamknęły się za mną
mogłem dokładniej przyjrzeć się pomieszczeniu. Miało z piętnaście metrów
długości, a szerokości określi nie mogłem, palenisko stojące na środku
oświetlało tylko niewielki obszar. Zamiast podłogi było klepisko z mocno ubitej
ziemi. Środkową część pomieszczenia wydzielały wypolerowane drewniane kolumny,
wznoszące się na niecałe trzy metry i tworzące ścieżkę prowadzącą przez całą
długość od drzwi do biurka. Biurko wyglądało zupełnie nowocześnie, nie
wspominając o wtopionym w blat dotykowym ekranie ciekłokrystalicznym,
rzucającym błękitnawą łunę na mężczyznę siedzącego za biurkiem.
Poczułem
lekkie popchnięcie w plecy. Karolina stojąca za mną pokazała podbródkiem, że
mam się ruszyć. Powoli przebywałem korytarz, odkrywając po paru krokach
przyczynę ciemności za kolumnami. Pomiędzy każdymi dwoma znajdował się ekran,
wyglądający jak zmniejszony ekran z kina. Po 15 z każdej strony korytarza i
jeden – którego zauważyłem dopiero po chwili – większy od innych znajdujący się
za biurkiem Wojmira. Spojrzałem w górę. Zajęło mi dłuższą chwilę zlokalizowanie
rzutników sprytnie ukrytych na suficie. W sumie trzydzieści jeden. Liczba nie
wydawała mi się za szczególna. Ruszyłem dalej, aż stanąłem jakiś metr od biurka
mężczyzny o przydługim tytule.
Wychyliłem
się delikatnie i spojrzałem na ekran wtopiony w biurko. To, co na nim
zobaczyłem wywołało u mnie duże zdziwienie. Była to wyjątkowo odmóżdżającą i
śmieszna gra Dumb Ways to Die. Przydługi Tytuł zawzięcie palcował po ekranie.
Po kolejnej śmierci jego bohatera ekran wyświetlił mrygające pastelowymi
kolorkami menu z informacją o wyniku. Który z resztą był dość imponujący,
szczególnie jak na bossa siedzącego na krzaku.
Chciałem
powiedzieć coś, żeby zwrócił na mnie uwagę, ale w momencie, kiedy otwierałem
już usta w wyżej wspomnianym celu, on jakby czytając w moich myślach, zgasił
ekran, wstał i zlustrował mnie wzrokiem. Miał wąską twarz, głęboko osadzone
oczy i wydatne kości policzkowe. Nos wyglądał na parokrotnie złamany. Włosy
miał jasne a policzki pokrywały dopiero tylko zaczątki zarostu. Mężczyzna
wyglądał na jakieś dwadzieścia parę, był wysoki, szeroki w barach, wąski w
biodrach, a przekrój bicepsa miał chyba większy od mojej talii. Był naprawdę
nieźle przypakowany.
Ale najbardziej
zwrócił moją uwagę jego strój. Oprócz szarawarów, butów – które z tego co mi
się wydawało, słusznie z resztą, nazywały się onuce – i tuniki jego na jego
szerokich ramionach zwisał kudłaty płaszcz czyniąc z niego postać jeszcze
bardziej barczystą. Jak się domyślałem był to płaszcz sporządzony ze skóry
Wilkołaka. Ale wydawało mi się to niedorzeczne. Na jego szyi na rzemieniu
wisiały trzy kły.
Wyciągnął do
mnie znaczoną odciskami dłoń, a kiedy ją ściskałem, miałem wrażenie jakby ktoś
zgniatał mi rękę metalowymi szczypcami.
-
Witaj. Jestem Wojmir. Możesz zwracać się do mnie bez tych fanfarycznych
tytułów. – Uśmiechnął się – Fanfarycznych... Podoba mi się to słowo. A ty
jesteś?
Tu zawiesił
głos, a ja dopiero po chwili wypełniłem słowami zalegającą ciszę, gdyż byłem
zajęty dość intensywnym masowaniem dłoni.
-
Eeeee... Jacek jestem. Miło mi – odwzajemniłem niemrawo jego uśmiech. – Czy
mógłbym się dowiedzieć, co tak właściwie tu robię? – Zapytałem – Bo trochę nie
ogarniam sytuacji...
Popatrzył na mnie figlarnym
spojrzeniem i odpowiedział:
-
Jasne, bro. Wyimaginuj sobie ziom, że dropnęło cię na naszej dzielni, na
spownie tuż przy bossie z setnym levlem a ty nabiłeś na nim kila nie wzywając
pomp mastera, wiec normalnie respekt bro, pełen szacun. Akurat jeden z naszego
teamu eksplorował po nearbayu i jak mu trzepłeś levelupem po ekranie to od razu
przyjumpił i cię zgarnął żeby ci dać potkę i zregenerować healtha. – W tym momencie nie wytrzymał i
zaśmiał się zdrowo, odchylając głowę w tył i łapiąc się pod boki. –
Przepraszam, zawsze chciałem sprawdzić jak idzie mi posługiwanie się językiem
dzisiejszej młodzieży. Wyszło mi?
-
No... – Zająknąłem się nie chcąc obrazić tego człowieka (który miał z resztą
wspaniałe poczucie humoru) ale kiedy spojrzałem na jego radosną twarz stwierdziłem,
że on na pewno nie przyjmie krytyki, bądź niepochlebnego słowa jako obrazy –
Nie do końca był to perfekcyjny slang, był, można powiedzieć, trochę
przesadzony, ale na pewno w jakimś fanatycznym środowisku zatwardziałych
niszczycieli wspaniałej mowy Polskiej zostałby Pan wspaniale zrozumiany.
-
Pan? – Żachnął się – Jaki Pan? Wyglądam aż tak staro? Przejdźmy na „Ty” albo po
prostu mów mi Wojmir. A teraz zapewne chciałbyś dowiedzieć się zapewne, w jaką
się kabałę zaplątałeś, co? – Moje kiwnięcie głową chyba w zupełności
wystarczyło mu za potwierdzenie. – No, więc zanim zaczniemy... Eeeee... Siadaj,
proszę. Wybacz moją niegościnność. – Wskazał niedbałym ruchem ręki krzesło,
którego wcześniej nie zauważyłem. Uplecione ze słomy siedzisko miło ugięło się
pod moim ciężarem.
-
No, więc... – Wojmir podjął po chwili – Czy wiesz o nas
cokolwiek?
-
O nas? – Zapytałem – Czyli o kim?
-
A więc jesteś Nieuświadomionym... No dobrze. Usadów się
wygodnie, bo mam ci
dużo do opowiedzenia. – Powiedział
Wojmir. Zawiesił na chwilę głos, lecz kiedy znowu zaczął mówi nie miał skończyć
za szybko - No cóż, chyba musimy zacząć od samego początku historii naszego
zakonu, abyś w pełni zrozumiał istotę sytuacji. Same początki są bardzo mgliste
i nie odkryte. Jest to raczej oczywiste, jeśli wziąć pod uwagę, że Pierwszy
Chmurnik urodził się na długo przed panowaniem Mieszka Pierwszego. Wiemy tylko,
że nazywał się Wojmir, co oznacza wojownika, czy też tego, który wojuje za
pokój. Dokładny przekład tego imienia nie jest ci na razie potrzebny...
-
Przepraszam – Przerwałem mu – Ale nie rozumiem jak wysłuchiwanie historii
waszego... Zakonu, czy jak to tam nazywasz... W każdym razie jak wysłuchanie
tej historii ma rozjaśnić mi moją obecną sytuację?
-
Wysłuchaj mojej opowieści do końca a gwarantuję ci, że pojmiesz wszystko. Tylko
proszę nie przerywaj mi więcej, dobrze? Na czym to ja... Ach tak! Jak już
mówiłem Pierwszy Chmurnik nazywał się Wojmir. Z dumą noszę takie samo jak on
imię. W czasach, kiedy żył nad ziemiami Słowian niepodzielnie rządzili
słowiańscy bogowie, a po świecie szlajało się ich szkaradne potomstwo, demony i
potwory. Każdy człowiek radził sobie sam, każda rodzina, co dzień narażona była
na śmierć z każdej strony. Wkroczyłeś nie do tego lasu? – Nie żyjesz. Krzywo
spojrzałeś na starszą kobietę? – Mogła być ostatnią rzeczą, na jaką patrzyłeś.
Coś mogło cię zabić za wdepnięcie w kałużę, którą uznało za swoja własność.
Wojmir
był pierwszy, który się temu przeciwstawił. Oczywiście, każdy walczył i
zawierał ugody z demonami, ale dbając tylko o własny interes. A on zaczął robić
to na większą skalę. Nie wiemy, od czego to się zaczęło, chociaż wiemy, że
początkowo chmurnikami nazywano ludzi walczących z Płanetnikami. Płanetnik jest
typem powietrznego demona, ale nie o tym teraz. Nie wiemy też jak to się stało,
że Wojmir pociągnął za sobą rzesze ludzi. Pierwsza rzetelna informacja, jaką
mamy, sięga dopiero roku 966.
Podania,
jakie zebrał i opisał Raduł – największy kronikarz naszego bractwa – udostępniają
nam wiedzę o, bitwie która się wtedy rozegrała. Szeregi Chmurników pod
przewodnictwem sędziwego już Wojmira starły się z Słowiańskimi bogami, odnosząc
wielkie zwycięstwo. Umiejscowienie tej bitwy w historii nie jest przypadkowe.
Starcie miało miejsce dokładnie tego dnia, kiedy Chrzest Polski, który był
zwieńczeniem procesu ewangelizacji Polskich ziem. Cały ten proces osłabił
znacznie bogów Słowian, a po Bitwie Chrzcielnej – jak ją nazywamy – wygnani
zostali z tego świata. Nie wiadomo, na czym dokładnie to polegało, po prostu
przestano w nich wierzyć. Wierzyli w nich tylko nieliczni, co bardziej
zagorzali wyznawcy, nie chcący przyjąć chrześcijańskiej prawdy. Jednak na ziemi
pozostało ich plugawe potomstwo, zwane przez słowian demonami.
Po
tym wydarzeniu następuje długi okres w naszej historii, o którym nie będę zbyt
długo mówić, gdyż jedyne, co wtedy robiliśmy ograniczało się do wybijania
pleniącej się zarazy demonów, formowania zakonu i stopniowego utajniania całej
działalności. Ludzie przestali zauważać demony, a demony przestały tak otwarcie
nękać zwykłych ludzi. Aż do roku 1474.
W roku tym, znamiennym w całej
Europie ,gdy słońce grzało niemiłosiernie a ani kropla deszczu nie spadała z
nieba, z przyczyny prawdziwej natury komety krążącej po Polskim nieboskłonie.
Owo ciało niebieskie było statkiem Swarożyca, boga słonecznego żaru, syna
Swaroga, boga nieba. Następstwem tego była straszliwa susza oblekająca całą
Polskę. Dymiły od ognia bory, zarośla i pokryte lasem wzgórza. Nie było sposobu
aby ugasić płomień wcześniej, niż ogień pożarł korzenie drzew. Zwierzęta
skubały trawę z piachem, w wyniku czego muł wypełniał im żołądek. To był
właśnie rok Swarożyca, pod koniec którego odesłał swój rydwan a sam wraz z żoną
i dziećmi zszedł na ziemię.
Niestety po
upływie paru dni na niebie znów pojawiła się kometa. Tym razem na niej
przylecieli Perepłut, bóg wód i Weles, bóg śmierci wraz z żonami i potomstwem,
a razem z nimi siedzieli tez ich bracia a między nimi Pochwist, bóg wiatrów z
żoną i potomstwem. zrzeszali posłuszne sobie demony i zanosili nieszczęście na
świecie. W roku tym całym krajem wstrząsały powodzie, straszliwe wichury i
tysiące chorób. Wody występowały z brzegów jezior i rzek z taką gwałtownością,
że tafla wody w szczytowym momencie powodzie ukryła pod sobą całą Wielkopolskę
i Mazury. Wiatry były tak potężne, że różne miasta zrównane zostały z ziemią.
Przetrzebienie w ludności było jednym z największych znanych nam na przestrzeni
dziejów. Nie zostało jednak uznane za epidemię, ani w ogóle zanotowane w
oficjalnej historii dostępnej poza naszym zakonem. Zapewne z powodu
różnorodności chorób atakujących wtedy ludność i obszarów, na jakich atakowały.
Śmierć zebrała wtedy obfite żniwo zarówno wśród ludzi, jak i u zwierząt. Taki
był Rok Trojga.
Wtedy, na początku trzeciego roku kometa
przemierzała nieboskłon po raz ostatni. Tym razem na jej pokład wszedł Perun –
bóg burzy ze swą żoną i potomstwem, które władały pogodą. Przez całą Polskę
przechodziły wtedy burze, gradobicia i deszcze. Srogie mrozy przenikały się z
wilgotnym, ciężkim powietrzem i suszami. Ludzie na przemian dręczeni byli przez
nadmierną wilgoć, skwar, i zimno. Po roku bogowie zeszli na ziemię i kometa nie
pojawiła się więcej na niebie.
Po tych trzech
latach nasz zakon podupadł. Ba, podupadł. Można powiedzieć, że zniknął niemal
całkowicie. W perspektywie dzisiejszych dni wyszło to na dobre, bo dzięki temu
zeszliśmy do podziemia i nikt o nas dzisiaj nie wie. Ale wtedy pozostałym z
Chmurników wydawało się to straszne. Bo zostało ich tylko pięciu. – W tym
momencie nie wytrzymałem i musiałem przerwać niesamowicie długą opowieść
Wojmirowi.
- Przepraszam
bardzo – Spojrzał na mnie jak wyrwany z letargu, z lekkim zaskoczeniem i naganą
– Ale musimy sobie coś wyjaśnić. Nie mogę uwierzyć w niemalże nic z twojej
historii, Wojmirze, a to z tego prostego powodu, że jestem chrześcijaninem, a
ty próbujesz mi wmówić istnienie innych bogów.
- Jacku... –
Wojmir westchnął przeciągle – wielu z nas jest chreścijaninami. Ja sam do nich
należę! Musisz zrozumieć, że nie uważamy za bogów tego, co za bogów uważali
Słowianie. Dla nas są to kolejne sługi szatana i pomioty piekieł, które zaćmiły
Słowianom oczy i tak samo próbują zaćmić je nam!
- W takim
razie... – Wciąż jeszcze wahałem się w ocenie tego, co mi przekazywał – powiedz mi, czemu pośród owych bogów znajdują się tacy o pozytywnym usposobieniu?
- Rozumiem, o co
ci chodzi – Uśmiechnął się – w dzisiejszych czasach zło nie kryje się już tak
bardzo jak kiedyś. Szatan stał się zuchwały, bo dziś już ludzie nie boją się
jego prawdziwej twarzy. Kiedyś się krył. Oferował rzekomą pomoc i udawał
przyjaciela. Ludzie w to wierzyli. Jeden tylko bóg ze Słowiańskiego panteonu
jest dobry. A mianowicie rod, bóg stwórca, który jest odpowiednikiem naszego
Boga. Czy pojmujesz teraz?
-
Tak – Odpowiedziałem – kontynuuj swoją opowieść,
proszę.
-
Dobrze – Odetchnął – o czym to ja... A, o Pierwszych
Pięciu! Tak jak mówiłem
Chmurników zostało pięciu. Było to
pięciu najwybitniejszych zabójców demonów, o przyjętych imionach tożsamych z
nazwami pięciu demonów – zrobili to chyba dla zgrywy... Chłopaki Barstuk,
Borowy, Wodnik, Uboży i jedna dziewczyna, Południca. Oni odnowili zakon,
założyli akademię i zaczęli szkolić kolejnych adeptów. Od tego czasu
funkcjonujemy tak jak oni to robili. Dzielimy się na pięć Klanów, każdy
pochodzący od jednego z Pięciu. Adeptami automatycznie są potomkowie Pierwszych
Chmurników, ale część z nas jest podobnymi do ciebie. Są to Nieuświadomieni
zaatakowani przez demona. Jeśli uda się ich uratować wcielamy ich do zakonu lub
bierzemy w opiekę, jeśli nie chcą stać się Chmurnikami. Niestety nie możemy
pozwolić ci wrócić do starego życia, bo po pierwsze byłbyś narażony na dalsze
ataki demonów, gdyż już cię uświadomiliśmy o prawdzie. A po drugie, ktoś
nieodpowiedni mógłby się o nas dowiedzieć. Jaką ty wybierasz drogę? – Pytanie
zawisło w powietrzu.
Myśli
kotłowały się w mojej głowie i nie potrafiłem udzielić na nie odpowiedzi.
-
Jeśli zdecydujesz zostać pośród nas wyszkolimy cię odpowiednio i będziemy
traktować jak swojego. – Powiedział Wojmir. Rozejrzałem się dookoła siebie.
Zamknąłem oczy i odetchnąłem głęboko. Kiedy je otworzyłem byłem pewien co muszę
powiedzieć
-
Chcę zostać Chmurnikiem.